niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział VII
Testy cz. II

 
Marika nie mogła się skupić w ogóle na teście. Myślała, że  zaraz się rozpłacze i to wcale nie dlatego, że było jej  przykro. Po prostu z nerwów. Co innego jak nauczyciele pomiatali nią gdy była sama. Nie obchodziło ją to wtedy. Zawsze uważała ich za nadętych cwaniaków więc wolała to ignorować i być mądrzejszą. Ale ten dupek robił to w czyjejś obecności. Przy jej nauczycielu. Pieprzony  Carey. Uczył się w ministerstwie i są tego efekty. Rozpieszczony idiota. I jeszcze "Dzięki panu zabrałem się za Eliksiry". Gdyby potrafił przyrządzić choć jeden  to by to zrozumiała, ale on był przerażająco tępy. Sztuka ważenia eliksirów  były dla niego tak samo obca jak uprzejmość czy skromność. Jego prowadzenie lekcji kończyło się na podręczniku. Czytał jej  po prostu to co było w nim zawarte. Równie dobrze sama mogła to zrobić i nie tracić czasu na tego idiotę. Czasem prosiła tych dość znośnych nauczycieli, by przynosili jej jakieś książki o eliksirach by mogła się bardziej rozwijać w tej dziedzinie. Choć niechętnie to się jednak zgadzali. Jednym z dwóch takich nauczycieli był Dave Walker. Uczył ją zielarstwa i musiała przyznać, że lekcje były naprawdę w porządku. Nie przepadała za tym przedmiotem, ale przynajmniej nie słyszała cały czas obelg na swój temat.
   Przestała myśleć o nieważnych w tej chwili sprawach. Teraz test i poprawne go napisanie było najważniejsze. Oby niczego nie zapomniała...powtarzała w myślach. Przejrzała cały test. Było około trzydziestu pytań plus wypracowanie. Przeczytała temat i się rozpromieniła. Miała napisać o eliksirze wielosokowym, czyli jakie składniki, jak się go przyrządza, opisać jego działanie i jak korzystanie można go wykorzystywać. Przewróciła test na pierwszą stronę i przeczytała pierwsze zadanie. "Co to są eliksiry?" Myślała ze zaraz wybuchnie śmiechem. Takie pytanie na sumach...zabawne. Nie mieści jej się w głowie, że ktoś na piątym roku może nie wiedzieć co to są eliksiry. Jeśli istnieje taka osoba to musi być wyjątkowo głupia. Zaczęła pisać szybko odpowiedź i po pół minucie zabrała się za drugie polecenie. " Wyjaśnij pojęcie - Inokreacja". Kolejne banalne pytanie. Jeśli ten test ma tak wyglądać skończy go w godzinę. Jednak dalej pytania były trudniejsze. Większość dotyczyła eliksirów, ich składników, zastosowań, ich antidotum. Musiała zapisać kilka wzorów magicznych. Jak to dobrze że znała Tablice ViruSojewa na pamięć. Kilka zadań naprawdę sprawiło jej trudność. Jak się miało tak mało lekcji praktycznych to nie ma się co dziwić.
 Gdy pisała czuła wyraźnie czyjś wzrok na sobie. Z pewnością nie był to Carey. On uważał że ściany są ciekawsze od niej. Snape wpatrywał się w nią intensywnie, aż dreszcze ją przechodziły. Mógłby tego nie robić, to ją dekoncentrowało. Nie lubiła być w centrum uwagi.
  Po półtorej godzinie zapisała ostatnie zdanie w swoim wypracowaniu. Przeleciała szybko po teście, by sprawdzić czy wszystko uzupełniła. Wstała  z miejsca i podeszła do biurka za którym siedzieli mężczyźni.
 -Już - zapytał zaskoczony Snape.
Marika nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż Carey musiał się wtrącić. Spojrzał na nią z pogardą.
 -Pół godziny przed czasem. To czego nie wiedziałaś? - zapytał, a głupi uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
 -Napisałam wszystko - odpowiedziała dumnie.
Carey wyrwał jej test z ręki po czym zaczął go przeglądać. Z jego twarzy zniknął uśmieszek a pojawiła się złość.
 -Ściągałaś ?
 -Że co? - zapytała zszokowana dziewczyna.
 -Przepraszam bardzo -odezwał się  Snape - jak to niby miała zrobić ?
 -Jakoś widocznie mogła. Niemożliwością, jest, żeby to wszystko napisała i skończyła przed czasem - mówił poważnym tonem.
 -Nie wiem co cię tak dziwi. Z tego co wiem od profesora Dumbledore'a to jest dobra z eliksirów.
 -To chyba jakieś żarty -zakpił.
 -Że co? -powtórzyła - znam się bardziej na nich niż ty! - krzyknęła.
Mężczyzna poderwał się z miejsca.
 -Jak śmiesz się tak do mnie odzywać ty....
 -Odzywam się tak jak pan do mnie -  syknęła.
Marika nie mogła w to uwierzyć. Oskarżył ja o ściąganie. Pewnie sam nie znał odpowiedzi na połowę pytań. Jak on został nauczycielem? No tak pieniążki tatusia.  Zerknęła na Snape'a. Myślała, że zabija ją wzrokiem jednak on....śmiał się. Znaczy jeśli to w ogóle był śmiech, ale wydawało jej się, że tak. Spojrzała z powrotem na urzędnika. Przez chwilę piorunowali się nawzajem spojrzeniem. W pomieszczeniu panowała głucha cisza, którą  przerwał Snape głośnym westchnieniem.
 -Ehh...gdzie dowody? A może uważasz, ze to  nie potrafię pilnować uczniów ? - zapytał gniewnie.
 -Nic takiego nie powiedziałem - zaczął się tłumaczyć - Z nią wszystko jest możliwe. To bezczelna gówniara. Przecież pan słyszy jak się do mnie odzywa. Pieprzona szlama - ostatnie słowa odpowiedział ze znanym już jej uśmieszkiem.
-Ty... - wy warczała Marika, po czym wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w twarz  Carey'a. Co on sobie wyobraża. Nie obchodziło jej czy będzie mieć kłopoty czy nie. Ten kretyn zasłużył na karę. Przez te pięć lat ja poniżał, ale z tym już koniec. Spojrzała mu w oczy. Bał się, cholernie się bał. Uśmiechnęła się w duchu triumfalnie. Masz ty pieprzony skurwielu. Pokonany przez szesnastolatkę, to dopiero upokażające. Snape nic nie robił. Siedział spokojnie i powstrzymywał śmiech. Pasowało jej to. Widocznie nie miał zamiaru pomagać urzędnikowi.
-Skąd masz różdżkę? - zapytał cicho Carey - nie dawaliśmy ci żadnej na stałe -mówił coraz głośniej - ukradłaś!?
-Co?! Nie ukradłam. Nie twoja sprawa skąd ją mam! A teraz Przeproś !
-Chyba kpisz!
-Przeproś! - warknęła
-Radze ci przestać. Przecież nie chcesz mieć kłopotów. Mam bardzo dobre stosunki z panem ministrem i...
 Jednak nie dokończył. Snape już z poważnym wyrazem twarzy wstał, wyrwał dziewczynie różdżkę i ją schował. Złapał ją za ramię i prowadził do wyjścia.
-Wrócimy za godzinę na testy praktyczne. Tobie radzę nikomu nic nie mówić. Sprowokowałeś ją. Jestem świadkiem. Dyrektor stanie po mojej stronie. Wywalą cię.
 Na twarzy urzędnika na nowo pojawił się strach.
-Ale ona.....musi ponieść jakieś konsekwencję !
-Spokojnie. Ja się nią zajmę - powiedział, a na jego twarzy pojawił się drwiący uśmieszek.
Carey tylko kiwnął głową. Severus wyszedł z pomieszczenia ciągnąc za sobą dziewczynę i po chwili nie było ich już w ministerstwie. Wylądowali przed jakimś domem, który był otoczony lasem a przed nim znajdowało się jeziorko. Pięknie, pomyślała Marika. Wzięła kilka głębszych oddechów i od razu była spokojniejsza.
-Gdzie jesteśmy? -zapytała Snape, który stał do niej plecami.
-Chodź - odpowiedział tylko.
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Dziewczyna szła za nim niepewnie. Przekroczyła próg, zdjęła trampki i szła dalej za mężczyzną. Gdy znalazła się w salonie stanęła jak wryta wpatrując się w piękno tego pomieszczenia. Ściany miały taki sam kolor, jak końcówki jej włosów. Podłoga była z kamienia, a na niej leżał wielki  zielony dywan z motywem węża. Przed kominkiem z kamienia stała czarna, wygonie wyglądająca kanapa. Obok niej stały dwa fotele, a przed nią szklany stolik. Między drzwiami wykonanymi z czarnego drewna stały półki z książkami. Snape podszedł do kredensu, którego wcześniej nie zauważyła i wyjął z niego mała buteleczkę.
-Siadaj - powiedział wskazując jeden na kanapę.
Zrobiła posłusznie co jej kazał. Usiadł obok niej, stawiając na stół dwa kubki i butelkę jakiegoś napoju.
-Masz, to cię uspokoi.
Marika wzięła od niego buteleczkę i wypiła całą zawartość. Już po chwili poczuła jak cała pozostała złość znika.
-Dziękuję - podziękowała po czym uśmiechnęła się uprzejmie.
-Nie ma za co. Dostarczyłaś mi takiej rozrywki, że byłem ci to winien.
-Chyba przesadziłam....
-Chyba? Dziewczyno gdyby ktoś inny był na moim miejscu to pewnie w tej chwili siedziałabyś u Knota - powiedział, a rozbawianie nie znikało z jego głosu.
-Ale on też nie był bez winy! - uniosła się.
-Nie wiem, ale nienawidzę tych debili z ministerstwa więc stanąłem po twojej stronie.
-Dziękuję.
-Zdajesz sobie sprawę, że jesteś w moim domu ?
-Jest naprawdę ładny - rozejrzała się jeszcze raz po salonie.
-Tak, bo to mój dom. Nikt go nie odwiedza prócz dyrektora, więc nie mów nikomu, że tu byłaś, ale rzucę na ciebie  obliviate - w jego oczach pojawił się dziwny błysk.
-Nikomu nie powiem - powiedziała szybko.
-Dobrze, a teraz skąd masz różdżkę ?
Maika zastanawiała się przez chwilę, czy skłamać, ale wolała jednak tego nie robić.
-Od ojca...tego prawdziwego - wyjaśniła.
-Ah tak. Rozumiem. Nie będę więcej pytał.
Wziął butelkę, którą wcześniej przyszykował i nalał do kubków trunek. Podał dziewczynie napój.
-Masz, to piwo kremowe.
-Chce mnie pan upić? - zaśmiała się.
-Może...- odpowiedział poważnie.
Marika piła powoli napój i delektowała się jego smakiem. Wolała wino, ale w tej chwili wszystko było dobre.
-Jak ci poszły testy?
-Naprawdę dobrze. Znaczy mam taką nadzieję..
-Ja będę je sprawdzać.
-Dlaczego pan?
-A dlaczego nie?
-Myślałam, że ten idio...Carey.
-Mi dyrektor przydzielił to zadanie. Inne testy tez będą ci sprawdzać nauczyciele z Hogwartu.
-Hmm  to dobrze.
Siedzieli przez chwile w ciszy, aż Snape wstał. Podszedł do półki i wziął jedną z książek. Wrócił do dziewczyny kładąc lekturę na jej kolana.
-Powtórz sobie a ja zaraz wrócę. Przeczytaj o wywarze spokoju.
Marika tylko kiwnęła głową, odłożyła kubek i wzięła się za czytanie. Wyszukała w spisie treści danego eliksiru i zaczęła czytać, a Snape zniknął za jednymi z drzwi.
********************************************************************
Eh nie podoba mi się. Cholernie mi się nie podoba. 

wtorek, 4 grudnia 2012

Rozdział VII
Testy cz. I


  Severus wstał około siódmej. Miał niewiarygodnie zły humor już od samego rana. Pierwszym powodem złego samopoczucia byl niewiarygodny kac po wczoraj. Wypił swój "złoty środek" i odetchnął z ulgą. Z pewnością Lucjusz nie ma nawet lekkiego bólu głowy. Nie ważne ile by pił, następnego dnia i tak nic mu nie jest. Często zabawiali się w weekendy, gdy chodzili jeszcze do szkoły. Lucjusz był prefektem naczelnym więc przemycenie kilka butelek ognistej nie było dla niego problemem. Więc razem z Malfoyem, Regulusem oraz jeszcze innymi chłopakami bawili się w pokoju wspólnym do rana. Oczywiście, gdy rano się budzili żałowali tego całego picia. Zawsze te same słowa" następnym razem nie pije" choć były one nic nie warte, bo jak tu się oprzeć cudownej ognistej whisky? Nie mieli eliksiru na kaca więc cały dzień chodzili jak naćpani.  Lucjusz miał z tego niezły ubaw. Zawsze pełen gracji i nawet nie ma pieprzonego bólu głowy. Czysta niesprawiedliwość. Drugim powodem jest fakt, że za jakieś dwie godziny miał się wybrać z przyszłą uczennicą do ministerstwa. Do tych nieudolnych i nadętych urzędników, by spędzić tam pół dnia bez żadnego zajęcia. I tak w dzień, w dzień  przez tydzień. Merlinie ratuj...
  Wstał z łóżka o podszedł do lustra, by zobaczyć swój stan. Był w samych bokserkach i źle zapiętej koszuli. Oczy miał podkrążone, ale nie był pewny czy to przypadkiem nie jest normalne u niego. Włosy jak zwykle tłuste. Ehh nie ważne co by z nimi robił i tak nie będą lepiej wyglądać. Krzywy, wielki nos. Okropność. Tak samo jak jego ziemista cera. Rozpiął koszulę. Blizny. Całe ciało z bliznach. Biała jak kreda skóra, przez brak kontaktu ze słońcem, a na niej tak bardzo widoczne rany przez jego głupotę. I mroczny znak. Jego przekleństwo. Westchnął i poszedł by wziąć długa kąpiel.
  Gdy wyszedł było już po ósmej. Ubrał się w swoją"ukochaną" czarną szatę i poszedł do kuchni. Pierwszą filiżankę kawy wypił ciurkiem. Miała ona go pobudzić do życia. Za to drugą się delektował jak najdroższym winem. Choć nie lubił tego smaku, to każda kropla tego trunku pozwalała mu utrzymać energię przez cały dzień. Stanął przy oknie. Jezioro błyszczało przez promienie słoneczne, a dokoła niego lekko kołysały się drzewa przy każdym podmuchu wiatru. Cisza i spokój. No cóż w końcu te małe jeziorko i kawałek lasu jest jego własnością. Piękne jest życie gdy jest się Mistrzem Eliksirów i dzięki zarobionym geleonom można kupić sobie tak piękny dom, w tak cudownym miejscu. Dopił kawę, pozmywał i zerknął na zegarek. Była już 8:40. Jeszcze pić minut..o przecież musi być punktualny. Wyszedł z domu i zaczął wdychać świeże powietrze. Podszedł do brzegu jeziorka, przykucnął i zanurzył palce w kryształowo czystej wodzie. Była zimna, ale przyjemna. Jedynie Albus widział to przepiękne miejsce. I dobrze. Wstał, otrzepał szatę i teleportował się pod dom dziewczyny.
 Wylądował tam gdzie Albus mu kazał. Za krzakami, przy domu Mariki, by mugole go nie zauważyły. Było by to dziwne, gdyby znikąd pojawił się na środku ulicy jakiś mężczyzna w  dziwacznej szacie. Zapukał do drzwi. Po chwili usłyszał, że ktoś szybko schodzi po schodach by mu otworzyć. Dosłownie po ułamku sekundy w progu stała uśmiechnięta dziewczyna. Miała na sobie białą koszulę oraz czarne jeansy. Pod szyja miała zawiązaną zieloną kokardę, a na ręce kilka bransoletek z kolcami....pieszczochy. Dziewczyna wpatrywała się w niego jeszcze przez chwile, aż w końcu się odezwała
  -Dzień dobry profesorze - przywitała się.
  -Co ty masz na twarzy ? - usłyszała zamiast przywitania.
  -A co mam?
  -Coś czerwonego...
  -A to pewnie farba, przed chwilą malowałam. Proszę niech pan wejdzie i poczeka. Ja szybko pójdę to zmyć.
Marika truchtem pobiegła na górę, a Severus wszedł do salonu. Nie podobał mu się ten pokój. Był zbyt jasny. Dzieciństwo  spędził w ciemny i ponurym domu ojca, a teraz mieszka jak nie w lochach to w swoim mrocznym domu. Słońce po prostu go "bolało". Nie lubił go i raczej nigdy nie zmieni zdania. Podszedł do półki ze zdjęciami. Zerknął na jedno. Widniała na nim mała dziewczynka z czarnymi włosami. Była chuda....bardzo chuda. Jej twarz była blada, a oczy dookoła miała tak czarne, jakby ktoś pomalował je cieniami, oprócz tego były zakrwawione. Na rękach miała różne sine plamy. Sama postać powinna wydawać się przerażająca, jednak coś sprawiało, ze wcale taka nie była. Uśmiech. Potrafiła się cieszyć....szczerze cieszyć choć tak wyglądała. Nie wiarygodne, ze wyszła z tego cało. Przyglądał się chwilę jeszcze innym fotografią. Zdjęcia były ułożone w kolejności jak rozwijała się jej choroba. Na początku  ją dosłownie niszczyła. Ciało było prawie całe fioletowe...jakby zaczynało gnić, jednak z czasem wyglądało coraz lepiej. Severus był w szoku. Spotkał się z wieloma zjawiskami chorób, ale to było jak wyjęte z horroru. Wyglądała jak zombi. Padł na fotel. Chwilę potem pojawiła się Marika.
  -Przepraszam, ze tyle to trwało. Sprzątałam jeszcze po sobie. Ruszamy ?
  -Oczywiście.
Podszedł do dziewczyny i niepewnie złapał ją za ramiona. To był chyba najbliższy kontakt jaki kiedykolwiek miał z uczniem. Poczuł zapach lilii od niej. Pachniała dość ładnie. Miała spuszczoną głowę w dół.....znając życie brzydziła że ktoś taki ją dotyka. Westchnął w myślach i teleportował się do ministerstwa.

Wylądowali w głównym holu edukacyjnym. Odbywały się tu lekcje dla rozpuszczonych dzieci najważniejszych urzędników. Odsunął się od dziewczyny o kilka kroków.
   -W której sali uczyłaś się eliksirów ?
   -W ósemce, niech pan idzie za mną - uśmiechnęła się dziewczyna i poszła przodem.
"Niech pan idzie za mną " ? Czy ona bierze, go za idiotę i myśli, ze nie zna cyferek.....? Albo to zwykła uprzejmość. Trudno to rozróżnić.
Podeszli pod wskazany pokój. Marika zapukała. Po chwili drzwi otworzył im  wysoki, młody mężczyzna. Miał prawdopodobnie tyle lat co Severus, jednak Snape nie mógł z nim nawet konkurować. Był nieziemsko przystojny. Blond włosy, zielone oczy, po prostu "przystojniaczek".  Wyraz jego twarzy by  niewiarygodnie poważny...taki...pusty. Dodawało mu to kilka lat oraz sprawiał wrażenie nadętego idioty. Pewnie to nie tylko wrażenie. Przynajmniej Severus potrafił zachować powagę, zabijając innych wzrokiem. To była atrakcyjniejsza metoda.  Był ubrany w czarny mugolski garnitur. Coraz więcej urzędników ubierało się w ten sposób, jednak ta nowa moda nie przetrwa nawet dwóch miesięcy. Lucjusz zrobi z nimi porządek.
  -No nareszcie jesteś...-powiedział do Mariki z głosem pełnym nie chęci.
Severus się poczuł jakby usłyszał samego siebie. Ta sama niechęć na ich pierwszym spotkaniu. Jednak ten człowiek uczył ja tyle lat i widział jej chorobę, widział w jakim stanie była dziewczyna i nadal...
  -Przepraszam proszę pana - odpowiedziała dziewczyna.
  -Witam, jestem Matthew Carey- zwróciła się do Severusa wyciągając dłoń.
Snape zrobił to samo, jednak dość niechętnie.
  -Pan nie musi się przedstawiać, Severus Snape. Nasz sławny Mistrze Eliksirów.
  -Zgadza się -  odpowiedział obojętnie Severus.
  -Dzięki panu zabrałem się za Eliksiry.
  -Rozumiem - odpowiedział tak samo obojętnie jak poprzednio.
  -To może rozpoczniemy egzamin. Wejdźcie.
Marika zrobiła krok do przodu, jednak mężczyzna ją zatrzymał.
  -Najpierw dorośli - odezwał się, a w jego głosie dało się usłyszeć złość połączana z obrzydzeniem - brak kultury naprawdę..
Mężczyzna kiwnął do Snape'a by wszedł. Ten przekroczył próg oglądają się za dziewczyną. Miała zaszklone oczy, jednak wyraz twarzy miała stanowczy.  
Zrobił kilka kroków do przodu i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystkie ściany sali, jak podłoga i sufit były pokryte ciemnogranatowymi płytkami. Na środku stała pojedyncza ławka z przygotowanym już kałamarzem i testem. Dalej było przygotowane stanowisko do warzenia eliksiru. Przed ławką w której miała zasiąść dziewczyna, w odległości jakiś 3 metrów znajdowała się dłuższe biurko z przygotowanymi już dwoma krzesłami. Oczywiście poczęstunek musiał być. Herbatka ciasteczka. Ahh ta dobroć ministra....
 -Ty - Carey zwrócił się do dziewczyny - siadaj przy ławce i nie odwracaj testu puki nie powiem ze zaczynamy. My zajmijmy swoje miejsca.
Podszedł do biurka i zasiadł na wygodnie wyglądającym krześle. Zerknął na dziewczynę. Nie za bardzo się chyba przejmowała zachowaniem Carey'a. Czyżby była do tego przyzwyczajona...?
 -Możesz pisać odezwał się mężczyzna.
Marika odwróciła test i zabrała się do pisania. Urzędnik zaraz próbował wciągnąć Severusa w rozmowę.
 -Myślę, ze przyda jej się cisza.
 -Oh tak oczywiście - powiedział zgaszony mężczyzna. Sięgnął po ciasto i siedział cicho.

******************************************************************************
Nie ma jakoś ostatnio went na pisanie. Rozdział taki sobie. Przepraszam za błędy. Nie miała czasu ich poprawić. 

poniedziałek, 26 listopada 2012


Rozdział VI

Dochodziła dziewiąta wieczorem kiedym mama w końcu  zjawiła się w domu. Marika szybko podniosła się z kanapy i pobiegła na przedpokój. Alicja przywitała ją miłym uśmiechem.
 -Mamo musimy pogadać- zaczęła dziewczyna.
 -W tym momencie?  A dasz mi się najpierw rozebrać? - zapytała spokojnie.
 -Ostatecznie Ci pozwolę, ale szybko - po tych słowach Marika wróciła do salonu.
Opadła bezwładnie  na jeden z foteli i czekała z niecierpliwością. Alicja w pokoju zjawiła się chwile potem, siadając na drugim fotelu na przeciwko dziewczyny.
 -Więc o czym chcesz porozmawiać ?
 -O tym - dziewczyna wyciągnęła z kieszeni spodni różdżkę.
 Uśmiech kobiety zniknął z jej twarzy i pojawiło się zakłopotanie.
 -Myślałam, że o niej zapomniałaś.
 -Zapomniałam, ale znalazłam ją w domku i wspomnienia wróciły.
 -Więc co chcesz wiedzieć?
 -Skąd ją masz ?
 -Od twojego ojca - powiedziała zwięźle kobieta.
 -Mój ojciec był czarodziejem? Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? I dlaczego podarował mi różdżkę?- Marika mówiła szybko.Nie rozumiała dlaczego mama nic jej  nie powiedziała.
 -Tak był, ale nie sądziłam, że musisz o tym wiedzieć...po prostu rozmawianie o człowieku który mnie zostawił w ciąży jest dość...bolesne, więc..
 -Rozumiem, ale dlaczego mi ją dał? I co to za różdżka?
 -To jego różdżka. Wysłał ją z listem gdy miałaś dwa lata. Wiadomość brzmiała "Choć jedna niech się wychowa na godnego mnie potomka". Trzy lata później dostałam wiadomość, że nie żyje. Nie wiem dlaczego to zrobił. Nie interesował się tobą w ogóle. Po tej pamiętnej nocy zniknął, beż żadnej wiadomości i odezwał się dopiero po trzech latach. Ja chciałam go wymazać z pamięci, nic ci o nim nie mówić. Chciałam znaleźć Ci ojca, który da ci to wszystko czego on by nie mógł dać...- urwała,a  głowę spuściła w dół.
 -Mamo...Alan jest wspaniałym ojcem. Lepszego nie mogła bym mieć, naprawdę - uśmiechnęła się łagodnie.
 -Też tak myślę. Biedny musi zostać w pracy na noc.
 -Mam jeszcze jedno pytanie...jak on się nazywał?
 -Tego się ode mnie nie dowiesz.
 -Co? Dlaczego? Powiedz...- mówiła błagalnym głosem.
 -Nie ma mowy -odpowiedziała stanowczo. 
  Dziewczyna nawet jej nie namawiała. Wiedziała, że to tylko strata czasu i niczego mam jej nie powie. Sama będzie, musiała to załatwić. Coś wymyśli. Spojrzała jeszcze raz na różdżkę.  "Choć jedna niech się wychowa na godnego mnie potomka"...to znaczy, że ma przyrodnie rodzeństwo? Tak inaczej nie da się wytłumaczyć tej wiadomości. Serce jej zabiło szybciej. Skoro jej prawdziwy ojciec jest czarodziejem to ona jest półkrwi. To stąd wzięła się jej magiczna moc. Uśmiechnęła się do siebie. Może i ojcem nie był dobrym, a raczej w ogóle nim nie był, ale podarował jej magię. Myślała tak Jeszcze przez chwilę, aż mam wyciągnęła ją z tego transu.
 -A jak spotkanie z nauczycielem?
 Marika od razu, zaczęła sobie przypominać wcześniejszą część dnia. To jak Snape patrzył na nią z nie chęcią a potem chyba się...polubili? Nie to chyba za mocne słowo. Zaczęli się tolerować. Tak to jest odpowiednie określenie.
 -Był to Severus Snape, nauczyciel eliksirów.
 -Snape..? - powtórzyła z zaciekawieniem.
 -Tak. Zabawnie, że mamy to samo nazwisko prawda?
 -No trochę. I co dalej ?
 -Na na początku nie było zbyt fajnie....
 -Dlaczego?
 -Wiesz jak on na mnie patrzył? Myślałam, ze te jego czarne oczy zaraz mnie przeżrą czy coś...to było straszne. Chyba nie był zadowolony, że musiał tu przyjść.
 -Więc po co go dyrektor wziął..?
 -I mnie o to pytasz? No, ale później atmosfera się rozluźniła i było i wiele lepiej. Dumbledore nas zostawił samych i nie mieliśmy wyjścia tylko sobie na spokojnie porozmawiać. Nie jest taki zły.
 -Profesor Dumbledore - poprawiła ją Alicja - dobrze, ze się jakoś dogadaliście. A teraz ja idę spać. Jestem padnięta. dobranoc mała.
 -Nie jestem już wcale taka mała - odpowiedziała nadąsana - dobranoc.
     Alicja już wchodziła na górę, gdy nagle się odwróciła.
 -Kiedy testy?
 -W czwartek.
 -Jutro mam wolne....znaczy idę do pracy około 14:00, więc chcesz iść na jakieś małe zakupy ?
 -No jasne, że tak.
 -Dobra to bądź gotowa tak jakoś po ósmej.
 -Okej.
   Kobieta uśmiechnęła się i poszła do sypialni. Marika też zaraz wstała, wdrapując się po schodach do swojego pokoju. Położyła różdżkę na biurku i poszła do łazienki się odświeżyć. Wyszła po jakiś trzydziestu minutach, rzucając się na łóżko w zielonej piżamce. Wpatrywała się chwile w sufit rozmyślając jeszcze raz o wydarzeniach dzisiejszego dnia. W końcu zasnęła.
 
  Kolejny dzień był dość normalny, a jednocześnie nudny. Wstała wcześnie rano, ubrała się, umyła, zjadła śniadanie. Pojechała z mamą do galerii. Oczywiście wszystkie ubrania które kupiła, były czarne, albo zielone. Wzory w czaszki itp. Kupiła dwie nowe pieszczochy i krzyż na łańcuchu. Uwielbiała się tak obierać. To choć trochę ją wyróżniało wśród ludzi którzy  byli szarzy i nudni, zawsze się śpieszący. Ona cieszyła się, że ma tylko 16 lat i może sobie pozwolić na taki ubiór nie słysząc komentarzy jaka to ona niedojrzała. Po zakupach poszły do jakiegoś lokalu zjeść drugie śniadanie. Rozmawiały ze sobą, śmiały się. Nie mogła narzekać na złe kontakty z rodzicami. Wręcz przeciwnie były wręcz genialne. W końcu to oni zastępowali jej przyjaciół przez te kilka lat. Gdy było przed drugą, Alicja odwiozła ją do domu, pożegnała się i pojechała do pracy. Marika pobiegła górę odkładając nowe rzeczy na bok. Ustawiła sztalugę razem z płótnem na środku pokoju i zaczęła myśleć. Nie za bardzo wiedziała co malować, ale miała ogromną na to ochotę. Stała tak jeszcze chwilę bez ruchu gdy nagle pędzel sam wirował po płótnie. To było niesamowite uczucie znów mieć taki zapał to tworzenia. Po pół godzinie skończyła. Odeszła trzy kroki od sztalugi. Była w szoku. Namalowała oczy  Snape'a, ale nie te złe, przepełnione nienawiścią. Tylko te, na które tak naprawdę nie zwróciła uwagi. Milsze  jakby...radosne. Odłożyła wszystko na bok. Wzięła książkę, siadła przy biurku i zaczęła czytać. Wolała o tym nie myśleć, więcej.

*********************************************************************
Severus chodził po salonie, myśląc nad znalezieniem sobie zajęcia. Wszystkie książki, które miał w domu były już dawno przeczytane, a wyjątkowo nie miał ochoty na zabawy z eliksirami. Brak przyjaciół miało jednak jakąś wadę. Miał zawsze Lucjusza do dyspozycji, który  traktował  go jak swoją rodzinę. Jadnak czy ma teraz ochotę go widzieć? Dokładnie w tej chwili usłyszał charakterystyczne pukanie do drzwi. Otworzył je.
 -Jak to jest, ze gdy o tobie myślę to ty zawsze się u mnie zjawiasz Lucjuszu?
 -Telepatia? Witaj Severusie. - przywitał się wysoki mężczyzna o długich białych włosach - masz dzisiaj dwóch gości...Draco się stęsknił.
   Zza mężczyzny wyszedł chłopiec, który uśmiechnął się do niego radośnie.
-Cześć  wujku Severusie.
-Witaj Draco. Nic się nie zmieniłeś, ale urosłeś i to bardzo. Wejdźcie.
  Ustąpił gościom miejsca i weszli do środka. Severus od razu przywołał butelkę ognistej, dwa kieliszki, niewielką butelkę kremowego piwa oraz kubek. Wszystko wylądowało na stoliku przed kominkiem.
-Usiądźcie.
  Lucjusz zasiadł na jednym z foteli z pełną gracją. Severus siadł na kanapie, a Draco koło niego.
-Co was do mnie sprowadza, oprócz tęsknoty malca?
-Ej wcale nie jestem mały - nadąsał się chłopiec.
-Twoja robota w czasie wakacji - wyjaśnił Lucjusz ignorując uwagę syna.
-Skąd o niej wiesz?
-Czyli to prawda, że masz wprowadzać szlamą w świat magii?
-Skąd o tym wiesz ?
-Pracuję w Ministerstwie, ja wiem dużo rzeczy, akurat to wiem od Knota.
-Tak mam ją niańczyć. Polecenie od Dumbledore'a.- westchnął.   
-Nie umiesz mu się postawić ?
-Dobrze wiesz, że muszę to wszystko robić. Myśli, że chce spędzać te wakacje na opiekowaniu się jakąś głupią gówniarą -zapytał przez zaciśnięte zęby.
-Tak właśnie myślałem, ze masz do tego takie podejście. No cóż przynajmniej nie będziesz się nudził - zaśmiał się.
-Niewiarygodnie śmieszne Lucjuszu - nalał mężczyźnie ognistej.
-A ja... - upomniał się chłopiec.
-Cała butelka dla ciebie, tylko nie wypij od razu.
-Dziękuję wujku - ucieszył się chłopiec.
-W przyszłym roku idzie do Hogwartu prawda? - zwrócił się do Lucjusza.
-Myślałem by go wysłać do Durmstrangu, ale ostatecznie....niech jedzie tam gdzie chce.
-No cóż trafi na pewno do Slytherinu, a że ja jestem opiekunem tego domu, więc Draco będzie miał o wiele lepiej.
-Tak to jeden z powodów dla których chce tam iść.
-Mądrego masz syna,  nie zniszcz tego Lucjuszu - spojrzał na niego srogo.
-Tak, tak - odpowiedział obojętnie - Myślisz, że Potter zaszczyci Hogwart swoją obecnością w przyszłym roku ?
  Severus wyprostował się to samo zrobił Draco nasłuchując.
-Nie mam pojęcia co knuje Albus. Dowiem się poinformuje cię o tym od razu. Uwierz.
- Wierzę Ci.
   Rozmawiali tak jeszcze przez jakiś czas pijąc i śmiejąc się, aż w końcu goście pożegnali się i teleportowali do domu. Severus sprzątnął  kieliszki i butelki, po czym poszedł się odświeżyć i przygotować szatę na jutro. Wyjątkowo bez czytania książki położył się i poszedł spać. 

niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział V


 -Ah nareszcie w domu - wymruczał Severus.
  Zdjął  szatę i położył na oparciu kanapy. W samej już koszuli i spodniach usiadł na fotelu przed kominkiem. Jednym machnięciem różdżki przywołał do siebie kieliszek i butelkę wina. Nalał odrobinę i delektował się smakiem, odprężając się z każdym kolejnym łykiem.
 Nie było tak źle, chociaż wyśmiała go i była bezczelna....jak  jakiś gryfon...i to już pierwszego dnia. Jednak jakoś go to tak bardzo nie zdenerwowało. Było nawet zabawnie. Dziewczyna miała poczucie humoru, a jednocześnie była uprzejma. Nie, że ja polubił, bo tak nie jest, ale jej nie nienawidził jak każdego bachora. Od czasy do czasu znajdzie się widocznie jakiś gówniarz, który myśli. No i jeszcze się go nie bała. Może na początku okazywała zdenerwowanie, ale potem była rozluźniona. Było to zadziwiające, bo każdy się go bał. Jego postawy, jego wyglądu, jego wyrazu twarzy, a ona nie. Jakaś nowość. No cóż jeszcze nie miała z nim lekcji. Fakt ona lubi i rozumie eliksiry. Kolejna dobra cecha. Jedyna z nielicznych, która potrafi docenić wspaniałą sztukę warzenia eliksirów. Może ją zniesie przez te kilka tygodni. Zresztą nie będzie raczej zbyt wiele czasu do rozmów. Teleportacja do ministerstwa, test i powrót. No przecież na herbatkę go nie zaprosi - uśmiechnął się ironicznie do siebie - na pewno nie. Mogła by zostać ślizgonem. Taki uczeń byłby dla nich dobry. Zresztą nie ma innej opcji. "Snape" nawet z przypadku nie trafi do innego domu niż Slytherin. Jutro ostatni dzień odpoczynku. Trzeba go dobrze wykorzystać.
  Rozmyślał tak jeszcze przez chwilę. Gdy się spostrzegł wypił już połowę butelki. Odłożył napój na bok i poszedł do biblioteki. Wziął z niej kilka książek, oczywiście dotyczących eliksirów. Wszedł do sypialni, położył się na łóżku i zaczął czytać. Spędziła na tym zajęciu kilka godzin, aż koło  18:00, czytanie przerwało mu pukanie do drzwi. Z nie chęcią podniósł się z łózka i szybkim krokiem podszedł do drzwi by je otworzyć. W progu stał nie kto inny jak Dumbledore.
 -Witaj ponownie Severusie. Mogę wejść ?
 -A gdybym odpowiedział, że nie to byś sobie poszedł?
 -Dobrze wiesz, że nie - odpowiedział z uśmiechem.
Severus tylko westchnął i wpuścił, starszego mężczyznę do środka. Ten usiadł na kanapie i wskazał Severusowi fotel, aby na nim usiadł. Snape był oburzony. Albus się zachowywał jakby to był jego dom. Z nadąsaną mina siadł jednak na wskazanym miejscu.
 -No i jak ? - zapytał dyrektor.
 -Co jak ?
 -Polubiłeś Marikę?
 -Albusie, czego ty ode mnie oczekujesz ? Nie za duże wymagania?
 -To co o niej sądzisz?
 -Jest bezczelna, raz mnie nawet wyśmiała, jednak umiała prowadzić dość logiczną rozmowę. Dość...
 -Rozumiem. Czyli nie jest taka zła?
 -Nie denerwuje mnie, aż tak bardzo.
 -Przynajmniej tyle, ale bądź dla niej miły. Dzisiaj nie wiele brakowało, a zabił być ją wzrokiem. Nie miałem innego wyjścia i musiałem cię z nią zostawić sam na sam być się do niej przyzwyczaił.
 -Nie rób tak więcej. Tracę pół wakacji przez ciebie, a ty jeszcze mnie nie wtajemniczasz w swoje głupie zabawy.
 -Nie dąsaj się Severusie - zaśmiał się dyrektor.
 -Ja wcale się nie..dąsam - powiedział przez zęby. 
 -Dobrze, dobrze. Nie chce cię denerwować.
 -Za późno.
 -No cóż. To ja cię zostawiam samego.
 -Jak miło z twojej strony- odezwał się ironicznie.
 -To do widzenia. Spodziewaj się mnie w czwartek. Możesz przygotować jakieś ciasto i herbatę.
 -Tak oczywiście i co jeszcze.
    Dyrektor się tylko zaśmiał, mrugnął do niego okiem i wyszedł z domu.
 -Co za człowiek- mruknął do siebie Snape.
  Wstał z miejsca i ruszył kontynuować przerwane mu zajęcie. 
***********************************************************************************
     Marika w tym czasie siedziała na kocu w swoim ogrodzie. Dookoła miała pełno porozrzucanych rzeczy. Książki, farby, ołówki, kartki, płótna. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie miała weny na rysowanie, a materiału nie chciało jej się powtarzać po raz setny. Położyła się na plecy, wpatrując się w niebo. Dzisiaj było wyjątkowo ładne. Błękitne i pełno małych chmurek, które z pewnością kryły różne kształty jednak jej się nie chciało przyglądać jakie. Słońce grzało jej delikatnie twarz, a lekki powiew wiatru od czasu do czasu pieścił jej skórę. Przejechała koniuszkami palców po trawie. Uwielbiała jedwabistość tego zielonego "dywanu". Podniosła się i spojrzała na swój stary domek na drzewie, który zbudowała z tata kiedy była mała. To było dla niej królestwo. Spędzała tam całe dnie, płakała gdy było jej smutno i chowała się tam gdy chciała być po prostu sama. To był azyl. Wstała z ziemi i spokojnym krokiem podeszła do drzewa, dotykając dłonią kory. Tyle wspomnień. Uśmiechnęła się do siebie i zaczęła wdrapywać się po drabince na górę. Weszła do małego pomieszczenia. Znajdował się tam mały stolik na którym leżało parę małych, lekko różowych filiżanek. Koło okienka znajdowała się półeczka, a dalej krzesełko. Gdy zrobiła krok do przodu poczuła, że na coś nadepnęła. Zerknęła w dół i zobaczyła kilka zamalowanych kartek. Schyliła się i po raz  kolejny się uśmiechnęła. Na rysunku znajdowała się ona. Na głowie miała tiarę w gwiazdki, a w prawej ręce trzymała patyk, który puszczał z końca iskry. Wpatrywała się tak jeszcze przez chwile w obrazek, aż coś w niej drgnęło. Patyk który puszcza iskry....? Jak mogła o tym zapomnieć? Fakt kiedyś myślała, że to zabawka, ale teraz...? To musiała być różdżka, ale skąd? Zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Gdzieś musiała tu być. Szukała pod stosami rysunków które leżały w koncie, ale niestety jej tam nie znalazła. Podeszła do półki i ją otworzyła. Uśmiechnęła się triumfalnie i wyjęła z niej "patyk".  W jednej chwili poczuła przyjemny dreszcze na plecach oraz to jak jej magia przelewa się do prawej dłoni. To było tak wspaniałe uczucie, że aż zamknęła oczy i osunęła się po ścianie na ziemię. Po kilku minutach wróciła do siebie i przyjrzała się dokładnie różdżce. Miała kilka  wyrytych wgłębień. Prawdopodobnie były to jakieś znaki runiczne, jednak nie wiedziała co one oznaczają. Zastanawiała się skąd ona się w ogóle u niej wzięła. Skąd rodzice ją mieli. Musiała jak najszybciej porozmawiać o tym z mamą. Wybiegła z domku, prędko schodząc z drabinki. Pobiegła do mieszkania i nagle sobie przypomniała, że musi czekać na jej powrót. Lekko zdenerwowana, wróciła do ogrodu, by sprzątnąć swoje rzeczy.  




*********************************************************************************
Nie pisałam tutaj o doznaniach Mariki po spotkaniu z Sevem, bo to będzie w kolejnym rozdziale.

czwartek, 22 listopada 2012


Rozdział IV



  Tak jak myślała, rodzice byli zadowoleni z tego, ze w końcu wyrwie się z domu i zdobędzie przyjaciół. Przez te wszystkie lata martwili się, że brak znajomych źle wpłynie na jej psychikę. Teraz będzie miała ich mnóstwo....o ile nie zostanie jakimś szkolnym dziwakiem lub nie zostanie odtrącona z powody przeszłości - zrobiła kilka głębokich wdechów - Najpierw musi zdać, ale z tym raczej nie będzie mieć większego problemu. Jedynymi jej zajęciami było malowanie i uczenie się. Zna każdy temat perfekcyjnie, uczuła się materiału na bieżąco. Lubiła to. Gdy zaczęła prywatne nauczanie zobaczyła jakie życie mugoli jest nudne. Za to czarodzieje, mieli życie jak z bajki. Kiedy była mała, mama nie raz czytała jej książki o wampirach czy elfach, ale nigdy by nie pomyślała, że one naprawdę istnieją. Już nie wspominając o zaklęciach które tak bardzo ułatwiają życie. W Hogwarcie będzie naprawdę cudownie. Prawdziwe lekcje, a nie to co przezywała z tymi pseudo-nauczycielami. Mecze qidditcha...nareszcie będzie mieć możliwości polecenia na miotle.
  Tak rozmyślała o początku swojego nowego życia, siedząc na kanapie i czekając na gości. Zerknęła na zegar ścienny, była już dokładnie jedenasta. I właśnie w tej chwili usłyszała pukanie do drzwi.
 -Punktualni są.. - zaśmiała się.
Podbiegła truchtem do drzwi i otworzyła je. Jej oczyma ukazała się już dobrze znana osoba , Albus Dumbledore. Obok niego stała groźnie wyglądająca postać. Był to chudy i wysoki mężczyzna o tłustych czarnych włosach, ziemistej cerze i haczykowatym nosie. Był ubrany w długą czarną szatę. Nie wyglądał zbyt przyjemnie. Uśmiechnęła się do niego lekko, jednak on spiorunował ją wzrokiem. Dziewczyna poczuła się urażona. Odwróciła od niego wzrok i zwróciła się do dyrektora.
 -Dzień dobry profesorze. Proszę niech pan wejdzie.
 -Dzień dobry - odpowiedział radośnie, po czym wszedł do domu, a zaraz za nim czarno włosy mężczyzna.
    Gdy znaleźli się w środku Dumbledore zajął to samo miejsce co ostatnio. Drugi mężczyzna stanął obok kanapy i zaczął się rozglądać po salonie. Po jego twarzy było widać, że jest zniesmaczony tym że w ogóle tutaj jest. Poczuła się znowu tak jak na lekcji z nauczycielami z MM.
 -Nie chce pan usiąść? - zwróciła się niepewnie do czarnej postaci.
 -Postoję, dziękuję - odpowiedział cicho, jednak na tyle że usłyszała go dokładnie.
    Wyglądał przerażająco, ale musiała przyznać, że głos miał wyjątkowo ładny. Usiadła na kanapie i odwróciła się twarzą do dyrektora. 
 -Tak więc - zaczął mówić Dumbledore - to jest twój przyszły nauczyciel eliksirów. Severus...Snape.
    Dziewczyna spojrzała na Snape'a zaskoczona. On jednak nie wgapiał się w ścianę jakby była niewiarygodnie ciekawa.
 -Dyrektorze, czy nasze wspólne nazwisko nie przysporzy Profesorowi Snape'owi kłopotów? - zapytała szybko.
 -Oczywiście, że nie. Wszystko załatwię. Tak więc dalej. Za dwa dni odbędzie się pierwszy test. Sama sobie wybierz z czego chcesz najpierw  pisać, aby można było wszystko przygotować.
 -Myślę, że z...eliksirów.
 -Dobrze. Profesor Snape przybędzie po ciebie o godzinie 8:45, ponieważ test rozpoczyna się o 9:00. Ubierz się w co chcesz, w końcu na sali będą tylko trzy osoby, Ty jakiś urzędnik z ministerstwa i Severus.
 -Rozumiem. Testy będą mieć codziennie przez tydzień tak ?
 -Tak. Praktyczne jak i teoretyczny. Tak jak mówiłem, nie masz się czego bać. Testy pójdą ci z pewnością rewelacyjnie. Jeśli tak będzie Severus będzie do twojej dyspozycji. Zostanie twoim przewodnikiem po Alei Pokątnej.
  Marika zerknęła na swojego przyszłego profesora. Ten wpatrywał się teraz w Dumbledore'a z wściekłością. Na sto procent nie był zachwycony całą tą sytuacją. Myślała, że dyrektor wybierze kogoś, kto będzie dla niej uprzejmy, a nie osobę która patrzy na nią z taką niechęcią i gniewem. Cały jej dobry humor zniknął, dosłownie w kilka minut.
 -Mariko czy coś się stało? - zapytał troskliwie dyrektor. 
 -Nie, nie - założyła na twarz maskę radości.
 -To dobrze - wstał i przejechał po szacie dłonią jakby chciał ją wyprostować -  mam trochę zajęć na dzisiaj więc, będę się zbierał.
  Snape zrobił krok ku wyjściu.
 -Nie Severusie ty zostajesz. Zapoznaj się ze swoją nową uczennicą. W końcu musisz nadrobić te stracone pięć lat.
 -Albusie ty chyba kpisz - wysyczał przez zęby. 
   Ten tylko się do niego uśmiechnął, kiwnął głową Marice na pożegnanie i zniknął. Dziewczyna była przerażona. Jak dyrektor mógł ją tak samą zostawić. Przecież nie jest ślepy i widział jak Snape na nią patrzy.
   Mężczyzna, który pozostał w domu, szeptał coś pod nosem. Po chwili usiadł na drugim krańcu kanapy.
*********************************************************************************
  Siadł obok dziewczyny zdenerwowany i wpatrywał się w ziemię.
  Albus mógł chociaż go poinformować, że już dzisiaj będzie ją musiał niańczyć, ale nie...jak zwykle jest dla niego tylko zabaweczką. Mógłby teraz być w swoim domu i robić... cokolwiek tylko nie siedzieć tutaj z uczniem. Małe biedactwo, które musiało zawracać głowę najpotężniejszemu czarodziejowi naszych czasów. Żalić się jak to by chciała iść do Hogwartu. Miała przecież wykształcenie, pracę w świecie magii i tak by dostała. Tylko wciąga mnie w swoje problemy...a właściwie nie ona...Albus.
Spojrzał na dziewczynę. Wyglądała o wiele dojrzalej niż inne osoby w jej wieku. Wzrok miała zwrócony ku oknie, a ręce pocierała z zakłopotaniem. Bała się go. Tak jak planował. Kolejny uczeń, który go znienawidzi. Skoro i tak ma tu posiedzieć to....
 -Dlaczego eliksiry ?- zapytał.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę.
 -Słucham?
 -Dlaczego chcesz pisać pierwszy test z eliksirów?
 -Lubię, je...interesują mnie. Są naprawdę ciekawe i chyba najlepiej opanowałam materiał z tego przedmiotu. .
 -Tak? Mówisz to żeby mi się podlizać?- uśmiechnął się drwiąco.
 -Nie. Wolę zyskać pana uznanie tym co robię, a nie podlizywaniem się.
   Severus zauważył, że zakłopotanie zniknęła z jej twarzy, a jego miejsce zajęła złość. Jak on to pięknie potrafi wszystkich zdenerwować.
 -W jakim domu chcesz się znaleźć? - ciągnął rozmowę dalej.
 -Nie myślałam o tym....a ma to jakieś znaczenie?- zapytała z obojętnością w głosie.
 -Oczywiście, że ma...chciała byś zostać przyjęta do hufflepuffu, czy... gryffindoru?  - ostatni wyraz wręcz wysyczał.
 -Puchoni są lojalni, ja nie wiem czy jestem. Nie miałam przyjaciół i nigdy nie znalazłam się w sytuacji w której mogła bym to stwierdzić. Gryfoni odważni....nie bałam się śmierci, gdy umierałam. To się liczy?
   Severus spojrzał w jej oczy. Wyrażały kompletną obojętność. Nie wszędzie się spotka szesnastoletnie dziecko, które potrafi tak rozmawiać.
 -Chyba tak -odpowiedział zwięźle.
 -A Ja chciała bym trafić do Slytherinu - powiedziała z lekkim uśmiechem.
 -Dlaczego?
 -Tylko z jednego prostego powody profesorze. Kocham kolor zielony. Zresztą chyba to widać, mam nawet część włosów zielonych.
 -Jestem opiekunem ślizgonów.
 -I co zadowoleni są z pana uczniowie ?
 -Zadowoleni czy nie przynajmniej nie zachowują się jak zwierzęta wypuszczone z zoo. Nie zachowują się jak gryfoni.
    Marika wybuchła śmiechem. Severus zmrużył oczy i spojrzał na nią gniewnie.
 -Czy mógłbym wiedzieć co cie tak śmieszy?
 -Jestem pan zabawny profesorze. I ten zabójczy wzrok kiedy pan się wypowiada o gryfonach. Musi ich pan bardzo nienawidzić. Nie chce być jednym z nich.
 -Musze cię zmartwić  z taką bezczelnością tam trafisz na sto procent - uśmiechnął się drwiąco.
 -Nie jestem bezczelna...może trochę. Przepraszam.
 -Dał bym ci szlaban gdyby to był rok szkolny. Porządkowanie słojów  wnętrznościami zwierząt.
 -Ohyda....
 -Szykuj się na szlaban, panno...Snape.
 -Mam nadzieję że profesor Dumbledore dobrze wyjaśni że nasze wspólne nazwisko to przypadek.
 -Też mam taką nadzieję - wstał z kanapy - rozmawialiśmy już chyba wystarczająco długo. Za dwa dni to będzie...czwartek. Punkt 8:45 jestem u Ciebie.
 -Tak jest profesorze - wstała i uśmiechnęła się przyjemnie.
 -Do widzenia - kiwnął głowa i zniknął.

wtorek, 20 listopada 2012

Rozdział III


Severus chodził zdenerwowany po gabinecie dyrektora. Ten stary drań za niego zdecydował co będzie robił przez drugi miesiąc wakacji. Nareszcie ma czas na odpoczynek po tylu miesiącach spędzonych z tymi głupimi bachorami,a teraz jeszcze będzie musiał się zajmować jakimś gówniarzem. Spojrzał na niego ze złością. Albus siedział za swoim biurkiem jedząc te swoje cholerne cytrynowe dropsy. Uśmiechał się do niego jak gdyby nigdy nic. Cholerny starzec.
 -Wyjaśnij mi jeszcze raz. Dlaczego muszę być to ja? - mówił szybko, ze zdenerwowaniem - Dobrze wiesz, że nie lubię....dzieci a one nie lubią mnie. Minerwa ma dobre kontakty z bachorami, niech to będzie ona.
 -Chce byś to był ty - odpowiedział spokojnie i z uśmiechem.
 -Dlaczego do cholery? - powiedział przez zaciśnięte zęby.
 -Bo myślę, że ty będziesz odpowiednią osobą by wprowadzić to biedne dziecko w nasz świat. Bądź tu przed11:00. Jako że mi pomagasz od dzisiaj możesz się teleportować z Hogwartu i do Hogwartu.
 -Ehh. Będę o 10:45, a teraz wybacz- kiwnął głową na pożegnanie i po chwili już go nie było.
 -Kiedyś mi podziękujesz Severusie- mruknął do siebie Albus.

 Severus Snape obecny nauczyciel eliksirów w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie spędzał swój ostatni wieczór wolności w swoim domu w Walii. Siedział na kanapie popijając wino. Był tak cholernie zdenerwowany na Albusa. Będzie musiał się użerać z głupim bachorem przez najbliższy miesiąc. Co on sobie wyobraża. Że nie miał nic do roboty, ze nie miał rodziny ani przyjaciół nie oznaczało, że mógł go wkopać w taki coś. Jednak i tak nie umiał mu odmówić. Wypił już druga butelkę jednak nic to nie dawało. Nadal był nabuzowany .
 -Może nie będzie tak źle? - zaczął mówić do siebie - Zrobi kilka groźnych min a on...ona...cholera nawet nie wiem czy to chłopak czy dziewczyna, w każdym razie i tak się będzie mnie bał. Każdy się mnie boi. Jestem głupim, tłustym draniem- zaśmiał się histerycznie, a potem rzucił kieliszkiem w ścianę - jednak wypiłem za dużo.
Wstał i ruszył do swojej sypialni. Rzucił się na łózko, które było w barwach Slytherinu, tak jak cała jego sypialnia...tak jak cały jego dom. Przewrócił się na plecy i wgapiał się w sufit.
 -Może będzie inaczej- po tych słowach zasnął.

O godzinie 9:00 obudził go budzik. Gdy tylko podniósł się z łóżka poczuł jak ból przeszywa jego głowę. 
 -Czy na pewno piłem tylko wino? - wymamrotał do siebie.
Z szafki koło łóżka wyjął fiolkę, w której był eliksir na kaca. Wypił go szybko i poczekał chwilę, aż ból minie. Zerknął jeszcze raz do szafki, w której stały jeszcze trzy buteleczki z tą samą zawartością.
- Trzeba dorobić mojego złotego środka -zaśmiał się do siebie.  
Rozciągnął się po czym  wstał z łóżka, kierując się do łazienki. Nalał wody do wanny, wsypując do niej sole do kąpieli o zapachu wanilii. Przeraźliwie był to słodki zapach, ale go odprężał, a od wczoraj nie mógł się rozluźnić. Włączył Beethovena, po czym zanurzył się w gorącej wodzie.
 -O takk...- wymruczał do siebie.
Siedział w wannie do póki woda nie robiła się lodowata. Gdy wyszedł z łazienki było już po dziesiątej. Ubrał się szybko, tradycyjnie w woje czarne szaty i zabrał się do sprzątania po wczorajszym piciu. Zjadł szybko jakieś śniadanie i teleportował się do Hogwartu. Albus właśnie w tej chwili dawał jeść swojemu feniksowi, który wyglądał już bardzo żałośnie. Widać było, że zbliżał się czas kiedy spłonie by na nowo się odrodzić.
 -Witaj Severusie- przywitał go łagodny głos.
 -Dzień dobry Albusie. Po co mi kazałeś tak wcześnie przychodzić?
 -Myślę, że chyba chcesz się coś dowiedzieć o osobie z którą będziesz spędzał czas przez najbliższy miesiąc.
 -No cóż, nie będę ukrywał że nie wiem nawet czy to dziewczyna czy chłopak.
 -Tak więc -zaczął - Jest do dziewczyna. Marika Snape...- tu urwał patrząc na Severusa który na twarzy miał wymalowane zdziwienie.
 -Że co?- Snape zapytał zszokowany.
 -Jest to przypadkowe nazwisko. Nie bój się, jeśli tylko zda testy na pewno po jej przybyciu do Hogwartu ogłoszę to by nie było żadnych plotek..
 -Że się tak nazywa to jeszcze mnie w to pakujesz. Oczywiście nie ma takiej opcji by była to moja córką...każdy wie że nie mam nikogo.
 -No i ona ma szesnaście lat, a ty trzydzieści. Czternaście lat różnicy, więc nikt nawet o tym nie pomyśli o ile potrafi liczyć. Nie masz się czym martwić.
 -Ufam Ci Albusie...
 -Wiem. A więc co jeszcze. Jest jak normalny uczeń. Z tego co widziałem ma naprawdę dobre oceny.
 -Z eliksirów też? - zapytał wyraźnie zaciekawiony.
 -Z eliksirów, OPCM  i zaklęć najlepsze.
 -Zobaczymy jak poradzi sobie na moich lekcjach - uśmiechnął się drwiąco.
 -Proszę bądź dla niej...miły..przynajmniej nie bądź dla niej taki jak dla Gryfonów. Chorowała długi czas, była bliska śmierci, raczej nie ma żadnych bliskich znajomych.
    Nagle w Severusie coś drgnęło. Bliska śmierci, a teraz ma zacząć żyć od nowa i to on ma ją w prowadzić w te nowe życie. Albus jest idiotą jeśli myśli, że to dobry pomysł.
 -Postaram się - odpowiedział z powagą w głosie.
 -Dziękuję. Chyba już wszystko wiesz to co najważniejsze.  - podszedł do niego i złapała go za ramię - No to zostało tylko cię z nią poznać - powiedział z uśmiechem po czym się teleportowali.
Rozdział II

Marika Snape obudziło słońce, które zwiastowało kolejny początek nudnego dnia. Przynajmniej tak jej się wydawało. Podniosła się i siadła na skraju łóżka, przeciągając się i ziewając. Zerknęła na zegarek który stał na półce koło jej łóżka. Wskazywał że jest dopiero siódma. Choć były wakacje to nie mogła dłużej spać. Przyzwyczaiła się do tego, że nauczyciele zjawiają się z niezadowolonymi minami punkt ósma, a ona musiała być przygotowana na lekcje. Miała szczęście, że nie była jakimś głupim bachorem i naprawdę lubiła się uczyć. Pracownicy MM byli straszni nawet, gdy zawsze znała odpowiedź na ich pytanie, a co by było gdyby jej jednak nie znała. Kary cielesne?
Zaczęła rozglądać się po pokoju. Nie był jakiś wyjątkowy. Pokój jak pokój. Zielone ściany, zielone pościel zielone wszystko co mogło by być. Biurko, stojące pod oknem, na którym leżały rozwalone książki, gazety mugolskich i kilka numerów "Proroka Codziennego", którego zamawiała by wiedzieć co się dzieje w świecie czarodziejów oraz inne rzeczy. Sztaluga z zaczętym obrazem, którego nie chciało jej się skończyć. Na ziemi pod ścianą, na przeciwko łóżka leżało około tuzina płócien które były już zamalowane i gotowe by je gdzieś powiesić. Trzy półki z książkami nie tylko dla czarodziejów, doceniała tez twórczość mugolskich pisarzy. Ten sam od wygląd od pięciu lat, przybywały tylko książki i płótna. Założyła szlafrok i poszła do łazienki. Prysznic z samego rana był dla niej jak zbawienie. Był to środek na udany dzień. Ciepła woda spływająca po jej ciele, spłukiwała z niej wszystkie złe wspomnienia. Była jak najlepsze lekarstwo. Spędziła pół godziny na staniu, wgapiając się w ścianę. W końcu zrobiła się głodna i z jękiem zawodu wyszła wycierając się. Stanęła na przeciwko lustra skupiając swoją uwagę na odpicie lustrzane. Widziała dość wysoką i zgrabna dziewczynę o kruczo czarnych włosach z zielonymi końcówkami oraz jasnych, piwnych oczach. Miała cudowną cerę choć przeraźliwie bladą...jak zawsze zresztą. Nie można było powiedzieć, że była brzydka.Była naprawdę ładna i jak na szesnaście lat wyglądało bardzo dojrzale. Ubrała się i z wilgotnymi włosami zeszła na śniadanie. Była sama w domu. Rodzice w pracy a rodzeństwa nie miała i wcale nie była niezadowolona z tego powodu. Lubiła samotność, jedynie brakowało jej przyjaciółki od serca. Zrobiła sobie kilka tostów i siadła na kanapie, włączając telewizor. Jak zwykle nie było w nim ciekawego. Powtórki filmów, lub bezsensowne i głupie programy na które by straciła tylko kilka minut swojego cennego życia. Wyłączyła go lekko zdenerwowana, rzucając pilota na drugi koniec kanapy. siedząc chwilę w ciszy bez zajęcia w końcu podeszła do okna wpatrując się w błękitne niebo. Czekała już kilka dni na list od obecnego dyrektora Hogwartu - Albusa Dumbledore'a. Zwróciła się do niego o pomoc w nadrobieniu tylu lat daleko od świata magii. MM może i ją uczyło, ale nie byli już tak chętni zabrać ją na sławną Aleję Pokątną. Miała nadzieję, że on jej pomoże. Tyle wyczytała się w "Proroku", że jest on nie tylko najlepszym czarodziejem dzisiejszych czarów, ale i także najbardziej pomocnym. Z dnia na dzień traciła nadzieję. W końcu miał na głowie wiele ważniejszych spraw. Rzuciła się z powrotem na kanapę, rozmyślając co zrobi gdy jednak żaden list z odpowiedzią do niej nie dotrze. Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Nie spodziewała się nikogo, szczególnie o tej porze. Poszła otworzyć drzwi a, gdy to już zrobiła zamurowało ją. W progu stał nie kto inny jak Albus Dumbledore. Znała go tylko ze zdjęć, ale na pewno to był on. Nie dało się go pomylić z nikim. Był to wysoki i chudy mężczyzna. Jego imponująca, srebrna broda sięgała mu aż do pasa. Miał na sobie granatowy, sięgający ziemi płaszcz. Patrzył na nią z za połówek okularów, niebieskimi oczami w których było widać łagodność i radość. Uśmiechał się do niej przyjemnie. Marika tez się uśmiechnęła, nadal zszokowana.
-Dzień dobry Mariko - przywitał się. Ładny mamy dziś dzień prawda? Myślałem, że osoby w twoim wieku lubią długo spać. A chciałem ci zrobić taką niespodziankę - powiedział z lekkim zawodem w głosie - Mogę wejść?
 -O...oczywiście.- Zrobiła mu miejsce by mógł wejść do środka.- Profesorze spodziewałam się z listu z odpowiedzią, nie będę kłamać, że nie jestem zaskoczona pana wizytą. Nie musiał się pan aż tak fatygować.
 -Dla mnie to przyjemność tu być - wyjął z kieszeni mały woreczek- Dropsa?
 -Nie dziękuję - odmówiła uprzejmie - proszę niech pan usiądzie.
Staruszek usiadł na jednym z foteli,a dziewczyna na przeciwko niego. Mężczyzna rozglądał się chwile po pomieszczeniu, w którym się znajdował, aż w końcu się odezwał.
 -Ładne mieszkanie, ale do rzeczy. Poprosiłaś mnie w liście o pomoc bym pokazał ci świat czarodziejów i stwierdzam, że nie ma innego sposobu niż przyjęcie Cię do Hogwartu - Marika spojrzała na niego zszokowana - ja wiem, że to jest przerażające i chyba pierwszy raz się zdarzy że uczeń dołączy do nas dopiero na szóstym roku, ale pomyśl gdzie indziej się dowiesz do świecie czarodziejów jak nie w najpopularniejszej szkole Magii ?
 -Ale jakby miało to wyglądać? Przecież inni pisali SUMY w tamtym roku. co nauczyciele na to ? Co na to Minister?
 -Ah tak, może to za wcześnie, bo nie poznałam twojego zdania na ten temat, ale z Korneliuszem już wszystko załatwione. Nauczyciele nie mają nic przeciwko, a SUMY napiszesz jak inni. Test przebiegnie tak jak w Hogwarcie tyle, że zdasz go w Ministerstwie tam gdzie miałaś lekcje praktyczne i z nauczycielami z MM. I jak? Chcesz choć na dwa lata zostać uczniem Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie ?
Marika uśmiechnęła się do niego szeroko.
 -Oczywiście że tak. Porozmawiam dzisiaj tylko z rodzicami, ale myślę, że nie będą mieć niz przeciwko. Z jakim przedmiotów będę pisać?
-Z siedmiu podstawowych. Eliksirów, OPCM, astronomii, historii magii, transmutacji, zaklęć i zielarstwa. Widziałem twoje oceny i myślę, ze sobie poradzisz perfekcyjnie -wstał po czym kontynuował - jutro zjawię się tu z jednym nauczycielem z Hogwartu. Ustalimy dni testów.
 -A po co na razie nauczyciel ?
 -Bo to właśnie on będzie się z Tobą teleportował go Ministerstwa, a potem jeśli zdasz pozytywnie, a tak będzie na sto procent, zabierze cię na aleję Pokątną. To mój zaufany i dobry przyjaciel.
 -A rozumiem - uśmiechnęła się - Mam nadzieję, że mnie polubi.
Wpatrywał się z nią przez chwilę.
 -Miejmy nadzieję. Mogę zapytać skąd się wzięło twoje nazwisko ?
Marika była zaskoczona tym pytaniem.
 -Mama zmieniła nazwisko po tym jak mój biologiczny ojciec nas zostawił. A że akurat te to przypadek. Dlaczego pan pyta ?
 -Przykro mi - spojrzał na nią ze smutkiem ignorując jej pytanie.
 -Stare dzieje - odpowiedziała obojętnie -byłam małym dzieckiem gdy odszedł.
 -Dobrze, że się tym nie przejmujesz. Ja się będę zbierał . Jutro o koło godziny 11 się zjawię. Chyba nie będzie problemu jak stąd się teleportuje, prawda?
 -Oczywiście, że nie.
 -A więc do widzenia - mrugnął do niej na pożegnanie i zniknął.
 -Do widzenia - mruknęła do siebie, a po chwili wybuchała śmiechem radości.